Strona:Wacław Sieroszewski - Topiel.djvu/35

Ta strona została przepisana.

sobą mówią... A przedtem to dzieci napędzić nie mogłam do polskiego, wciąż między sobą trzepali po rusku i po rusku... Przyzwoity się okazał chłopak.
— Wolałbym jednak, żeby Kazimierz wrócił. Bez niego, jak bez ręki... Doprawdy, nie wiem, jak będzie z orką i siewem... I robotnika znikąd wziąć, wszystkich pobrali... Zostali tylko polityczni... Ale strach... dziewczynę mamy „na wozzraście“, jeszcze się w którym zadurzy, bo to wszystko wygadane... Wyjdzie za prawosławnego... Niech Bóg uchowa!...
— Ty się nic nie bój! Już ja mam na wszystko oko! Na stałe, tobym nie chciała, żebyś wziął, ale czasowo, na roboty, to się ich oddzieli, spać będą z chłopcami w szopie... Nie bój się, stary!
— Ba, kiedy właśnie nie chcą się najmować ani na dniówkę, ani na czas robót, a na cały sezon... Rozchodzą się po zaimkach okolicznych... Sybirjakom to nic, przyjmują „brodjagów“, dlaczego nie mieli wziąć i socjalistów... Każdy gotów im nawet podsunąć córkę, ba, żonę nawet, byle usidlić, byle robotnika w czasie lata zatrzymać!... Boję się, że zostaniemy bez pomocy!...
— Już ja mówiłam o tem z Józiem. Powiadał, że w sąsiedniej wołości są Polacy, możebyś się postarał, żeby ich puścili do nas?...
— Czy ja wiem?... Z Polakami też — nie z każdym. A gdzie Franka?
— Pojechała z samego rana do miasta, do Pracławiczów. Prosili. Dziś imieniny młodszej ich córki, Zosi.
Pan Wojciech skrzywił się: