Strona:Wacław Sieroszewski - Topiel.djvu/36

Ta strona została przepisana.

— Wiecznie u tych Pracławiczów bale, a długów wyżej uszu!... Kiedy wróci?
— Miała wrócić zaraz po obiedzie. Młoda jest, musi przecie się zabawić choć w święto!... Cały tydzień charuje!
— Owszem. Byle było z kim. A to tam pełno zawsze tych moskali, pisarków, oficerów... Panny modnie się ubierają, „karyjulką“, jeżdżą... Nie dla Franki przykład!...
— Ale cóż z dziewuchą robić? Już ma dwudziesty rok. To też wiesz, stary, co ja myślę: czyby nam nie skrócić terminu, nie zwijać już potrochu interesu, nie wyprzedać się i nie wracać do kraju! He?!
— A syna, a Kazimierza tu zostawisz?
Wojciechowa westchnęła.
— To prawda, ale i tak niema go z nami. Czy trzysta wiorst, czy tysiąc, to teraz przy kolejach wszystko jedno...
— Tak, ale nie zapominaj, że stąd do Polski dwa tygodnie jechać trzeba!...
— No, więc przenieśmy się choć gdzie bliżej do wielkiego miasta, gdzie więcej jest Polaków, żeby był jaki wybór, bo zmarnuje się nam dziewczyna, zobaczysz... Umarłabym, gdyby wyszła za prawosławnego!
— O tem niema co mówić! Ale, widzisz, stara, trudno się ruszyć!...
Wiódł znowu oczami, z których zupełnie zdjął okulary, po polach, po rozłogach, po swojem osiedlu, po srebrzących się wśród wiklin i komyszy lodach rzeki.