Strona:Wacław Sieroszewski - Topiel.djvu/37

Ta strona została przepisana.

— Tak, ja rozumiem, co ty mówisz! — szepnęła żona.
— I mnie ciężko!... I ja pamiętam, jak tu nic nie było prócz nędznej chibarki, kiedyśmy przyszli... Same chwasty, piołuny i ugory!... Ile to tu naszej krwawicy, ile niepokojów, zabiegów i łez?!... Ale to zawsze nie kraj nasz, nie Polska...
— A pamiętasz, stara, jak to tu pierwszy raz ozime żyto siać zacząłem? Ile to było dookoła wydrwi wań, kiwania głowami, żalów gorzkich nad straconą pracą naszą... A teraz wszyscy sieją i dobrze, nawet zapomnieli, kogo za to błogosławić, komu dziękować!... Jeszcze teraz mnie uczyć chcą!...
— Albo jak pierwszy raz ogórki z inspektów wysadziłam na grzędy!... Co wygadywali: a głupia, a taka, a owaka... A mróz, a robactwo!... A tymczasem udało się... Słomianemi matami pokrywałam na noc, nawozu w „łunki“ podłożyłam... Tego roku dwadzieścia kop miałam... I nasienniki „wywiodłam“ własne, najwcześniejsze... Ogórek się przystosował, wyrychlił... teraz są!... Wszyscy sadzą... Cena była dawniej rubla za dziesiątek, teraz półrubla dają za kopę... Każdy biedak może sobie tej rozkoszy użyć!... Albo pietruszka! Jakem pierwszy raz sędzinie Majewskiej świeżej pietruszki przyniosła, oczom nie wierzyła, męża z gabinetu zawołała... Skąd to? Moja — mówię. Jakto pani? A nasienie?... Z Warszawy „wypisałam“ od Ulrycha. A więc z Warszawy? Teraz rozumiem. Tylko, że się tak dobrze w drodze dochowała... Wtedy ja w śmiech... Czyż z Warszawy przyszłaby taka zielona i świeżutka? Niech pani