Strona:Wacław Sieroszewski - Topiel.djvu/41

Ta strona została przepisana.

i krótkiej, granatowej spódnicy. Sznur dużych korali, opadający z białej szyi na wysokie piersi, był jedyną jej ozdobą. Wzięła skopek, suszący się na przyzbie, i zajrzała do jego wnętrza.
— Wydało mi się, że cię ktoś odprowadzał, Franiu? Czy nie tak?
Nikły rumieniec przeleciał po twarzy dziewczyny.
— Nie odprowadzał mię nikt: tylko tak się zdarzyło, że szedł właśnie na polowanie...
— Któż to taki?
— Tereszczenko.
— Jaki Tereszczenko?... Ten z poczty?
— On już nie jest, mamo, na poczcie...
— Tak, tak!... Słyszałam, wyrzucono go za awantury i pijaństwo!
— Myli się mama: za przekonania!... Nie mógł się zgodzić, żeby inaczej traktowano na poczcie biednych, inaczej bogatych!... Wysyłał listy bez marek... Każdy ma prawo posyłać listy, skoro tego potrzebuje!... W dodatku poczta utrzymuje się z podatków, płaconych przez wszystkich... Czy nieprawda?
— Widocznie nie, skoro go wyrzucili!... I cóż on będzie robił?...
— Och, on da sobie radę. Mówił mi, że zakładają komunę. Będą najmować się do rąbania drzewa, koszenia siana, do żniwa... Każdemu służyć będą, kto będzie chciał. Będą pracować, najmować się. Właśnie chciałam ojcu powiedzieć... Brak przecież rąk do pracy...
— Jak jakich. Wątpię, żeby ojciec się zgodził.
— Dlaczego?