Strona:Wacław Sieroszewski - Topiel.djvu/43

Ta strona została przepisana.

się zaczęły złote cienie gwiazd. Ustała gędźba i lot ptaków i tylko niekiedy dolatywały z piaszczystych mielizn rzeki ciche, czujne gęgania zasypiających stad gęsi.
Chłopców wciąż widać nie było. Wróciła od krów Frania. Wojciechowa zapaliła lampę i postawiła na stole wieczerzę. Milczeli, jedząc.
— Jakże wypadło przyjęcie u Pracławiczów? — spytał wreszcie córkę pan Wojciech.
— Wódki, wina, piwa, koniaku wypili nie wiem już wiele... Samej kijowskiej nalewki widziałam pustych sześć butelek... Zresztą dobrze nie wiem, bo ja z Zośką więcej na dworze siedziałyśmy... W pokojach czarno było od dymu i... gorąco!
— Więc tak dużo było...
— Pełniuśko we wszystkich pokojach!...
— A Połujanow był?
— Był...
— Cóż?... Mówił co?... Witał się z tobą?!...
— Witać się witał, ale co mówił, nie wiem!... On więcej z Bronką Pracławiczówną, a ja nie lubię tej lali...
— Wcale nie lala, przeciwnie, ma nawet za „wolne“ obejście!... — wtrąciła pani Wojciechowa.
— Wciąż się śmieje i kieliszek do ust przykłada... Słowa od niej nie usłyszysz... Połujanow na chwilę od niej nie odchodził, wciąż jej coś gadał!
— A isprawnik był?
— Nie, nie był! Miał przyjechać, ale jakaś sprawa „słuczyła się w uprawlenji“, dopiero wieczorem na karty obiecał się zjawić!...