Strona:Wacław Sieroszewski - Topiel.djvu/51

Ta strona została przepisana.

— O, listy stąd długo chodzą, a może nawet wcale nie odchodzą!...
— Co pan mówi?!
— Różnie bywa. Radzę więc panu, niech pan u nas zamieszka, dopóki pan zajęcia nie znajdzie. Dam panu list do pana Pracławicza, może on panu jaką miejską pracę wynajdzie...
— Pan Pracławicz, to ten, co to ma dwie ładne córki, co to jeżdżą wolancikiem i same powożą...
— Ten sam. On ma duże stosunki wśród kupców i urzędników, może coś panu poradzi!... — ciągnął spokojnie pan Wojciech.
— Bardzo, bardzo dziękuję!... A gdzie te buty?...
— Niech pan żony spyta, albo Franki!... One są pewnie w kuchni! Stanisław zajrzał do świetlicy, a znalazłszy ją pustą, zastukał do kuchni.
Zdziwiona niezrozumiałem stukaniem, Frania sama mu otworzyła.
— Ach, to pan!... Czego pan stuka?...
— Czy nie mogę zobaczyć się z mamą pani?...
— Owszem, zaraz wróci, poszła do śpiżarni!... A co panu trzeba?
Powiodła oczami po jasnym krawacie młodzieńca, po eleganckiem jego ubraniu, żółtych półbucikach i czarnym artystycznym kapeluszu, trzymanym wdzięcznie na wysokości piersi.
Młody człowiek milczał, zakłopotany.
— Właściwie powiedziawszy... buty... — powiedział wreszcie, podnosząc oczy.
Dołeczki na policzkach Frani pogłębiły się.