Strona:Wacław Sieroszewski - Topiel.djvu/53

Ta strona została przepisana.

— Bardzo proszę, niech pan mówi!... — powtórzyła uroczyście.
Stanisław ukłonił się i zaczął cicho:

O, nie bądź smutna!
Twe oczy lazurowe,
Niech w utęsknieniu
Nie biegną w mglistą dal...
Milczący smutek twój,
Jak chmur odbicie płowe,
Pogrąża mnie w głęboki, cichy żal...

— Do kogóż pan tak mówi?...
— Do nikogo!... Wogóle — do duszy!
— Do jakiej duszy?... Do pokutującej?
— Dlaczegóż do pokutującej?
— Bo inne dusze zawsze muszą mieścić się w człowieku... Niech pan bierze buty!... Matka idzie!... No, już! może pan iść!... — zakończyła nagle, wyciągając do niego parę zrudziałych buciarów.
Stanisław spojrzał na nie podejrzliwie, ale wziął i zawrócił do drzwi, gdzie spotkał się oko w oko z panią Wojciechową.
— Mamusiu, tatuś kazał dać panu buty Tadzia, bo nie może orać w swoich lakierkach!... — tłumaczyła pośpiesznie matce.
— Koniecznie, koniecznie!... — zgodziła się ta, spoglądając trochę podejrzliwie na zarumienioną twarz córki.
Wieczorem Stanisław wrócił z pola niezmiernie znużony, z poranionemi nogami, z nabrzmiałemi od