dróży... A jeszcze Bóg jeden wie tylko, jak się to wszystko skończy! — dorzucił smętnie.
— Dałbyś spokój!... Powiedz nam lepiej co wesołego.
— Nie mam ochoty... Zresztą... smucić się nie warto!... Chyba gdyby Tom...
— Ja myślę — zaczął Jurek.
— Ty nie myśl, nie myśl!... — przerwali mu ze śmiechem inni.
— Gdzież Tom? — dopytywał się Dick. — Nie można opowiadać bez niego.
— Jestem tu... na swojem miejscu!... — odezwał się gruby głos z kąta.
Tom stał w głębi, oparty o drzwi; czapkę futrzaną zsunął na tył głowy, ręce włożył w kieszenie i pykał sobie spokojnie, puszczając dymek z dużej piankowej fajki, wyrzeźbionej w kształcie głowy tureckiej.
— Ot strzaszydło! — wołał z zachwytem Dick. — Gdyby ongi moja mama spotkała była takiego w ciemności, napewno miałbym dziś konwulsje... Która też to głowa więcej warta? czy ta, z której się kurzy, czy ta, w której się kryje nasza mądrość okrętowa?...
Tom milczał i uśmiechał się.
— Cóż ci opowiedzieć?... Nie gniewaj się, kochanie!...
— Opowiedz choć raz... prawdę!
— O! tego towaru mało w moim sklepiku!... I drogi... chyba, że dasz za niego twoją fajeczkę.
— Ja myślę, że fajeczka... — wtrącił Jurek.
Strona:Wacław Sieroszewski - Wśród lodów.djvu/12
Ta strona została uwierzytelniona.