— Było to w roku tysiąc... setnym... zapomniałem którym... w kraju Usuryjskim. Przybyłem tam z transportem dynamitu, dla budującej się drogi syberyjskiej. Mieli w tem miejscu czy tunel robić, czy skały rozsadzać, dość, że dynamitu było dużo. Ponieważ urzędnik z odbiorem się nie śpieszył i nie przyjeżdżał, więc musieliśmy urządzić składy i pilnować. Skład znajdował się za wioską, wśród pola, w bliskości rzeki, po której przypłynęliśmy z transportem; dokoła był las czarny, a pole i wioska wyglądały wśród niego jak mała wysepka. Morze, rzecz w świecie najmilsza, ale ląd stały przyda się czasem, więc często zaglądaliśmy do wioski, szczególnej ja... Mieszkali tam ludzie biedni, ale gościnni. Mieli oni jedną wielką wadę, że lubili odkładać wszystko do jutra. Nawet i wtedy nie śpieszyli się, gdy tygrys ukazał się w sąsiedztwie i zaczął dusić im krowy. Co noc rozlegały się ryki bydląt, a chłopi siedzieli w domu i, skrobiąc się w głowę, próbowali odgadnąć, czyją krowę zjadł tygrys. Przyszło im nareszcie do głowy zamykać bydło na noc w chlewach.
Nic nie pomogło. Tygrys zaczął nawiedzać wieś, łapać psy i łamać zagrody.
— Na co wy czekacie? Zbierzcie się i zabijcie szkodnika! — radziłem przyjacielowi memu Grzegorzowi, u którego chętnie przesiadywałem, gdyż umiał trochę po angielsku. Nauczył się w niewoli u Anglików; bił się pod Sewastopolem i wpadł w ich ręce. Niewiele umiał, ale pomagaliśmy sobie pokazywaniem na migi i szło nam tak dobrze,
Strona:Wacław Sieroszewski - Wśród lodów.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.