— Jesteś samolub!... Wciąż tylko myślisz o swojej fajeczce.
— Bóg świadkiem, że nie. Myślę właśnie o Murzynie, z którego możnaby zrobić sługę.
Miałem wtedy dowód, że Tom kocha mnie jeszcze, poszliśmy więc polować na Murzynów. Zaraz moskity opadły nas z żarłocznem brzęczeniem. To była najgorsza plaga nasza, udało nam się bowiem ominąć boa, który siedział owinięty dokoła gałęzi, a tygrys... jeszcze nie był wrócił z Usuryjskiego kraju. — Z trudem przełażąc przez gałęzie, zagłębialiśmy się w las. Tu panował zielonawy mrok i niezmącona cisza. Nakoniec, zmęczeni, usiedliśmy na powalonym pniu. Ja wyciągnąłem się wygodnie, a Tom, stosownie do swego zwyczaju, przedewszystkiem zapalił fajeczkę. Lecz nie zdążył nawet pociągnąć z niej, gdy rozległ się ogłuszający wrzask. Tom, zdziwiony, wyjął fajkę z ust; ja zdrętwiałem ze strachu. A tymczasem wrzask się powtórzył... I z drzew na ziemię zaczęli ludzie skakać i padać, jak dojrzałe gruszki... Pochowali się w krzaki i znowu cicho!... Tylko w jednem miejscu szeleści... Po chwili wylazł stamtąd na czworakach ogromny Murzyn, czarny jak węgiel, zupełnie bezbronny... Zamiast odzieży miał tylko pęk piór różnobarwnych we włosach, w nosie kolczyk, a na szyi — naszyjnik z ludzkich zębów... Był to wódz! Za nim sunęła na czworakach cała armja; lecz ostrożnie zatrzymała się w bliskości krzaków, a tylko wódz, wzór odwagi, czołgał się dalej. Nareszcie schwycił Toma za nogę i z jękiem
Strona:Wacław Sieroszewski - Wśród lodów.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.