nik Tu-tucha-cha. Wprawdzie wszystko, co od niego pochodziło, było złe, ale udawałem, że tego nie widzę. Przekonałem się wkrótce, że czyhał na naszą zgubę. Postanowiłem przeto nie spuszczać go z oka, co mi zresztą przyszło łatwo, gdyż miałem wielu przychylnych wśród tej czarnej hołoty; od nich dowiedziałem się, że że przed naszem przybyciem Tu-tucha-cha miał się dobrze, następnie zaczął bankrutować, gdyż nikt nie przychodził po radę do niego — nasz dym i woda, zmieszana z popiołem tytoniowym, zaćmiły wszystkie jego leki. Stary chodził chmurny i zły, aż mi go żal było. Chciałem więc pogodzić się z nim, przeciągnąć go na naszą stronę. Ale okazało się, że był zagłupi. Zamiast sprzedawać nasze lekarstwo z rabatem, zaczął je fałszować: wypędziłem go więc. Musieliśmy potem bardzo się go wystrzegać; wódz i lud byli jeszcze po naszej stronie; ale czyż tak zawsze być miało?... Trudno było przewidzieć!... Staliśmy na chwiejnym gruncie miłości naszych „wyznawców“. Przekonałem się wkrótce, jak słuszne były moje obawy... Pewnego ranka, podczas ceremonji palenia fajki, wystąpił największy hultaj we wsi z żądaniem, aby wszyscy mogli się zaciągnąć dymem z cudownej fajeczki i tym sposobem raz na zawsze uwolnić się od trosk i konieczności pracy... Domyśliłem się natychmiast, że to intryga Tu-tu-cha-cha i zrozumiałem, co nam grozi... Nic nie mówiąc, wyrwałem fajkę z rąk zdumionego Toma i, dmuchnąwszy w nią silnie, wyrzuciłem słup iskier w górę. Dzicy ze strachu popadali na ziemię; następnie
Strona:Wacław Sieroszewski - Wśród lodów.djvu/24
Ta strona została uwierzytelniona.