Strona:Wacław Sieroszewski - Wśród lodów.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.

które brali w podróż, uprząż i sanie, gdyż pełnił obowiązki starszego majtka w tej wyprawie.
Wieczorem wszyscy zebrali się na wieczerzę pożegnalną, podczas której wesoło wznoszono liczne toasty.

IV.


Cicho było i bardzo mroźno.
Blask zorzy północnej, rozwieszony po niebie w drżących wstęgach, festonach i rąbkach, zbiegł się na zenicie niby pod nagłym wiatru podmuchem, stężał, rozpalił i utworzył ognisty wieniec przepleciony czarnemi żyłkami. Łuna, idąca za nim dołem, po śniegach i lodach, skupiła się także i oświeciła małą gromadkę marynarzy, żegnających się właśnie z towarzyszami. Wszyscy tu byli prócz szyldwacha i ściskali się mocno za ręce; kapitan rozmawiał z oficerami, majtkowie skupili się około Dicka.
— Ja myślę, mister Dick, że panu będzie nudno bez nas — odezwał się Jurek.
— O tak, mój stary, ale zato będzie wesoło zobaczyć was znowu!
— Bę-dzie zi-mno, wiel-kie zi-mno — troszczył się Li. — Na-miot nie ma... jedna gwiazda.
— Wszyscy mnie, widzę, żałują, a Tom nawet na mnie nie spojrzy...
Tom rozmawiał z resztą odjeżdżających majtków. Zrobiło mu się przykro, że wszyscy Dickiem zajęci, z innymi żegnali się pośpiesznie, jakby od niechcenia; więc podszedł do nich, a choć mało