Strona:Wacław Sieroszewski - Wśród lodów.djvu/44

Ta strona została uwierzytelniona.

chwili uwierzył w swoją wymowę, gdyż ujrzał łzy w oczach marynarza.
— Niedość jeszcze wzmocnił się. Trzeba unikać silnych wyrażeń... — pomyślał zakłopotany.
Szczęściem Dick nawinął się tuż pod rękę.
— Hm, Dick, chodźno tu na chwilę!...
— A po co?
Tom kiwnął głową w kierunku Smitha, który już się uśmiechał.
Dick domyślił się w mgnieniu oka
— Ej, stary, wypijemy! — zawołał wesoło. — Przecież będziemy sąsiadami, gdy wrócimy do Frisko i kupimy kolonję. Dzieci nasze pożenimy!...
Majtkowie otoczyli ich zaraz i zaczęli wtrącać do rozmowy swoje wesołe uwagi. Smith, od którego po buncie stronili trochę, znalazł się niespodzianie wśród nich. Wieczór upłynął w niezwykłem ożywieniu. Żartowano, śpiewano, grano na fortepjanie, nawet tańczono... Jurek, który nie umiał walca, ani polki, uprosił, aby mu pozwolono zatańczyć „swojego“. Mister Nordwist siadł grać „Yankee Doodle“, wesołą, według Jurka, najodpowiedniejszą do pląsów melodję. Chłopak, przyśpiewując, puścił się „w prysiudy“ i takie szprynce wyrabiał nogami, takie wycinał piruety, że oczarował Amerykanów. Gdy na zakończenie czapkę na środku sali położył i z góry do taktu dłonią w nią uderzył, niby kropkę postawił tańcowi, rozległy się rzęsiste oklaski.
— Zuch Jurek! — powtarzali majtkowie, kładąc się do snu.
Od tego dnia słońce stanęło nad lodami i, jak