pięknym ruchem spuszczonego na swój żywioł statku. Majtkowie z radością poczuli znowu chwiejny pokład pod sobą, ale kapitan nie taił troski. Śledził bacznie za ruchami lodów, kazał rąbać bryły i staczać je do szczeliny, w której chwiał się zamknięty statek. Chciał w ten sposób osłabić siłą uderzenia w razie, gdyby się znowu zwarły brzegi lodów. Rzeczy musiano też ciągle z miejsca na miejsce przenosić, gdyż pole lodowe rysowało się i kruszyło na coraz drobniejsze kawałki. Oficerowie i majtkowie pracowali bez wytchnienia. Była chwila, że myślano, iż lody rozstąpią się i wypuszczą „Nadzieję“ z tej zimowej obręczy na bardziej swobodne przestrzenie; ale chwila ta trwała krótko. Lody zwarły się znowu i poczęły tak gwałtownie cisnąć okręt, że groziło mu zgruchotanie. Brzegi szczeliny schodziły się i rozchodziły niby ostrza nożyc, ściskanych niewidzialną ręką. Statek chwiał się, pochylał, aż wreszcie pękł z głuchym trzaskiem. Pęknięcie szło przez cały pokład i świeciło w bokach okrętu. Kapitan kazał spuścić szalupy i wyładować pozostałe zapasy żywności. Rozkaz wykonano szybko i składnie.
Załoga, rozdzielona na trzy części pod dowództwem trzech oficerów, skupiła się w milczeniu u swych łodzi. Naczynia kuchenne, apteka, narzędzia astronomiczne, księgi okrętowe — wszystko ułożono starannie na sanki, zaprzężone w psy, i powierzono Dickowi.
Kapitan obchodził oddziały, oglądał łodzie, ich maszty i żagle; sprawdzał ze spisem w ręku, czy wszystko zabrano. Każdy majtek wziął dwie
Strona:Wacław Sieroszewski - Wśród lodów.djvu/46
Ta strona została uwierzytelniona.