Strona:Wacław Sieroszewski - Wśród lodów.djvu/49

Ta strona została uwierzytelniona.

ły, topiły, wysuwając inne na ich miejsce. Rzadko trafiały się takie, na których kilku ludzi stać mogło, a jeszcze rzadziej zdolne pomieścić wszystkie oddziały razem.
A tymczasem trzeba było łodzie ciągnąć i rzeczy przenosić. Sanie okazały się niezdatne do takiej podróży. Cenne przedmioty, umieszczone na nich, o mało nie zostały stracone. Trzeba było przenieść je na łodzie, a psy puścić. Biedne, zgłodniałe zwierzęta, wyjąc, szczekając, wlokły się jakiś czas za niemi.
O suchej odzieży i ciepłem jedzeniu marzyć przestali. Marzyli natomiast o większych płaszczyznach, gdzieby choć na chwilę mogli przysiąść i wyciągnąć zbolałe członki. Na domiar złego, zaczęła ich trapić dysenterja. Woda z wierzchnich warstw śniegu była jeszcze za słona dla ludzkich żołądków. Wychudli jak widma, wlekli się, ciągnąc liny, przymocowane do ciężko grzęznących i w szczelinach utykających szalup, pełnych ładunku. Słońce paliło. Pot i ostra woda morska wżerały się w okryte strupami rany, przez powrozy zrobione. Nogi wiecznie mokre, przeziębłe, pokaleczone bolały strasznie. Szli machinalnie, zapatrzeni choremi, od blasku załzawionemi oczami w zawsze jednakową blado-siną dal. Zrozpaczeni, w głębi duszy pragnęli nieraz śmierci, spokoju, za jakąbądź cenę, a jednak nikt się nie rzucił w kołyszące pod ich nogami głębiny; wszyscy wlekli się, wytężając siły, podtrzymywani chyba widokiem wspólnej niedoli...
Przodem szli Tom z Nordwistem, spełniając