biegłszy do środka, poślizgnął się i znikł pod wodą. Na lodzie został szpagat, bosak i czapka.
— Utonął!... utonął!... — krzyknęli marynarze.
Ale nie. Po chwili, w bliskości miejsca, gdzie upadł, pojawiła się jego głowa, a następnie część korpusu.
— Chwała Bogu! Stoi na dnie... Ale co on robi?... Na lód się wdziera... Daj pokój!... zginiesz.... wracaj!...
Ale majtek nie słuchał wołania; leżąc na brzuchu, sięgnął po bosak, a dostawszy go, podniósł się. Z okrzykiem radości skoczył na brzeg i zaczął ciągnąć linę, przymocowaną do szpagatu. Majtkowie tymczasem pod kierunkiem kapitana obciosywali węgły kry, na której stali, rozbijali sąsiednie lody, by utorować jej drogę. Wkrótce lina została przymocowana do brzegu; majtkowie zaczęli ją ciągnąć, odpychając jednocześnie wiosłami i bosakami swoją improwizowaną tratwę. Z początku szło im trudno, ale potem prąd porwał ich i zaczął nieść prędzej, niż trzeba. Lina wyprężyła się strasznie i omało nie zrzuciła do wody trzymających ją ludzi.
— Puszczajcie potrochu!... — wołał kapitan.
Robili, co kazał; aż w ręku został im sam koniec, a do brzegu było jeszcze drugie tyle. Płynęli przeciw prądowi, który niósł lody, z łoskotem walące w ich krę, wskakujące na brzeg i grożące im zatopieniem... Nagle lina pękła i ze świstem wyleciała w powietrze! Kra oswobodzona zakołysała się i wartko pomknęła z wodą. Nie było już nadziei ratunku! Wyspa uciekała przed nimi, niby
Strona:Wacław Sieroszewski - Wśród lodów.djvu/52
Ta strona została uwierzytelniona.