Strona:Wacław Sieroszewski - Wśród lodów.djvu/53

Ta strona została uwierzytelniona.

senne widziadło. Przymknęli oczy, by tego nie widzieć!
Tymczasem nie było tak źle. Choć sznur pękł, tratwa zataczała półkole i zbliżała się ku ziemi. Smith pędził brzegiem, jak szalony, wymachując rękami; za nim, szczekając, biegły psy okrętowe, które, nie wiedzieć skąd, znalazły się na wyspie.
Rzucili mu sznur. Kra stuknęła o dno tak silnie, że o mało nie powpadali do wody.
— Hurra!... Ziemia!... Zwycięstwo!...
Majtkowie powskakiwali do wody. Łodzie w jednej chwili spuszczono, zniesiono z kry prawie na rękach.
Porwana prądem, pomknęła tratwa dalej, a rozbitkowie szczęśliwi, weseli brnęli przez wodę pełną lodowych okruchów.
Jakże im było przyjemnie czuć pod nogami ił grząski i czarny!

VII.


Wysepka, na którą się dostali, była bardzo mała, jałowa i prawie pusta. Zaludniały ją wyłącznie stada morskich nurków, trochę rybitw, mnóstwo myszy podbiegunowych i nieliczne foki — goście czasowi. Marynarze prędko załatwili się z ptactwem i fokami, a wśród myszy psy porobiły ogromne spustoszenia i tak wypasły się na tem dobrem pożywieniu, że kapitan kazał je wystrzelać, aby powiększyć szczupłe już zapasy żywności.
Marynarzy czekała jeszcze długa droga, ale wypoczęli, rany swoje wygoili i patrzyli, w przy-