Strona:Wacław Sieroszewski - Wśród lodów.djvu/58

Ta strona została uwierzytelniona.

które zdawało się, gotowe były zamknąć się nad niemi; to wylatywały w górę, z warem piany, chlustającej przez burty i grożącej zalaniem łodzi lub wywróceniem jej dnem do góry. Połowa majtków zajęta była wylewaniem wody, a rady jej dać nie mogli; reszta pracowała wiosłami, aby utrzymać równowagę i łódź przeciw falom kierować.
— Mój Boże, co się też dzieje z łodzią mister Nordwist’a? — szeptali z trwogą marynarze.
Żeby osłabić uderzenia bałwanów i zapobiec przewróceniu łodzi, kapitan kazał naprędce zrobić z desek ciężki trójkąt, obciągnąć go kawałkiem płótna i rzucić na długim sznurze za łodzią. Trójkąt płynął, stojąc wierzchołkiem do góry, i działał, jak ruchoma kotwica. Może to ich uratowało; a może — determinacja, z jaką wyrzucili do wody, gdy łódź zalana miała już pójść na dno, część rzeczy i zapasów żywności; dość, że nad rankiem, kiedy wiatr złagodniał, a morze uciszać się zaczęło, znowu rozpięli żagle i polecieli wesoło w dal, nasiąkającą zwolna błękitną jasnością. Około południa, na widnokręgu zarysowała się ciemna, długa linja.
— Ląd!
Wieczorem gołem okiem już było widać wzgórza i wąską zatokę, głęboko wrzynającą się w płaskie wybrzeże.
Stado czajek z krzykiem przeleciało nad łodziami; para młodych fok wynurzyła się tak blisko, że jedną zabito uderzeniem wiosła. Do brzegu było jeszcze wszystkiego parę mil angielskich; więc z obawy, aby nie utknąć na mieliźnie, zwinęli ża-