Strona:Wacław Sieroszewski - Wśród lodów.djvu/6

Ta strona została uwierzytelniona.

nad nimi lazur nieba, a widnokrąg przyćmiła mgła lekka.
Załoga dobrze była usposobiona i pewna siebie, gdyż Towarzystwo nie szczędziło wydatków na zaopatrzenie okrętu i przeznaczyło podwójny żołd dla wszystkich.
Nad archipelagiem lodów unosiła się mgła; a one kołysały się z boku na bok, niby gromada białych, z łapy na łapę przestępujących niedźwiedzi, i chrobotały, uderzając o siebie. Ten chrzęst, ten pomruk złowróżbny rósł, wzmagał się, potężniał, w miarę jak zwężały się przesmyki wolnej wody; aż przeszedł w nieustający huk, który przy najmniejszym wietrze zmieniał się w ryk straszny. Towarzyszący mu plusk fal, ciężkich i przyduszonych, przypominał kłapanie kłów rozszalałego zwierza.
Przejścia wśród lodów stały się tak wąskie i tak często zmieniały kształt, że statek, lawirując wśród nich, kreślił drogę, której obraz, odrysowany na mapie przez starszego oficera, porucznika Will’a, przedstawiał zbiór łamańców bardzo podobnych do pisma arabskiego. Kapitan Mersey prawie nie schodził ze swego mostku: nikt nie wiedział, kiedy on spał. Czas jakiś statek posuwał się naprzód, krusząc mniejsze zapory, omijając większe; aż wreszcie zadął silniejszy wiatr i lody natarły mocniej. Zamykając odwrót, uwięziły okręt w niewielkim basenie, utworzonym przez duże pola lodowe, bokami do siebie przyparte. Prąd pochwycił statek wraz z temi polami i poniósł go na północ.