Strona:Wacław Sieroszewski - Wśród lodów.djvu/63

Ta strona została uwierzytelniona.

Przedstawił gromadce swój plan i dodał w końcu:
— Musimy dać im połowę naszego spirytusu!...
Ci, co leżeli, podnieśli głowy i wlepili w naczelnika gorejące oczy.
— Mamy go tak mało — bąknął któryś.
— Będą potrzebowali pokrzepienia... Im szybciej przebędą tę odległość, tem prędzej przyjdzie pomoc... My będziemy szli, oszczędzając sił.
Nikt nie zaprzeczył, lecz i nie potwierdził. Kapitan drżącą ręką odlał do małej buteleczki z pół uncji cennego płynu, który łagodził choć na krótko nieznośne ich cierpienia i wracał im siły.
— Ufam ci, Tomie!... Widzisz, to życie nasze!...
— Miej nadzieję, kapitanie!... Bóg dopomoże!... O was tylko będę pamiętał, siebie nie szczędził!
Podali sobie ręce i serdecznie spojrzeli w oczy. Łzy błyszczały w ich źrenicach.
— Na kolanach wlec się będziemy, jeśli nam sił zabraknie — gorąco zapewniał Dick.
— Z Bogiem więc... w drogę!
Obaj zrzucili z siebie wszystko, co ich obciążyć mogło; zabrali tylko jeden karabin. Mieli go nieść po kolei. Drogocenną buteleczkę Tom schował na piersiach. Towarzysze długo stali, odprowadzając ich wzrokiem, dopóki nie znikli im z oczu za łagodną krzywizną tundry.
Wieczorem Tom i Dick widzieli jeszcze ogień obozowiska, jak maleńką czerwoną gwiazdkę migającą na widnokręgu. Za miejsce noclegu wy-