Strona:Wacław Sieroszewski - Wśród lodów.djvu/68

Ta strona została uwierzytelniona.

mamrotał... Pewnie nie spał. Bieda! trzeba go będzie zostawić w tej izbie i oddać mu część spirytusu... Dalej nie pójdzie... Jaki ożywiony!... Czyżby zwarjował?... a może?...
Tom sięgnął na piersi i buteleczki nie znalazł... Nie wierzył sobie, więc zaczął szukać na posłaniu.
— Dick, — rzekł wreszcie ochrypłym głosem — gdzie butelka? Wziąłeś ją?...
Dick nie ruszył się z miejsca.
— Wszyscy pomrzemy — mruczał niewyraźnie.
— Wziąłeś więc!... Zginęliśmy!... Boże mój, co za podłość!...
— Masz słuszność, Tomie, podły jestem!... Wypiłem wszystko co do kropli... gotów byłem wylizać! Zabij mnie... nic ci więcej nie pozostało... mnie wszystko jedno!...
— Towarzysze!... nasi towarzysze!... Tyś krew ich wypił! — krzyczał Tom.
— Zabij mnie!... oto broń!... — powtarzał Dick. — Nie mam sił zabić, ale... wszystko mi jedno!... ty umrzesz, ja, i oni... wszyscy zostaną na wieki wśród lodów jak... Jack. — Mówiąc to, podawał Tomowi broń i pokornie patrzył mu w oczy. Tom stał posępny i słuchał. Nagle Dick drgnął; przerażenie odmalowało się w jego oczach. Tom schwycił za broń i wyprostował się.
— Nadszedł czas... nadszedł czas... Żegnaj Frisko!...
— Cicho! — ryknął kolos, ruchem głowy wskazując drzwi.
Ze dworu dolatywało jakieś chrobotanie. Teraz