że doskonale o wszystkiem wiedział: o ich podroży wśród lodów, rozbiciu i wylądowaniu. Tom niesłychanie zdziwiony, nie wiedział, jak to rozumieć. Czyżby krajowcy odnaleźli już kapitana z resztą towarzyszy?... Nie mógł się z dzikim dogadać. Tunguz niecierpliwił się i nie chciał jechać w kierunku wskazanym przez Toma, a uparcie zawracał na przeciwny brzeg rzeki... Czyżby tam byli?... Marynarz czuł, że mu się w głowie kręci; że nic nie rozumie... Dał się posadzić na saniach, obok nieprzytomnie majaczącego Dicka, i uwieźć Tunguzowi; ale walczył z ogarniającą go niemocą i całą siłą woli starał się skupić rozproszone, pobladłe myśli. Nakoniec wydało mu się, że odgadł... To musiał być mister Will, a nie tamci. Porwał się z krzykiem i Tunguza za ramię uchwycił; zawracać kazał. Przerażony dziki jeszcze prędzej zaczął poganiać renifery i prętem ukazywał w dal. Tam wśród tundry czerniał szereg poruszających się kropek. Tom ujrzał wkrótce liczny orszak krajowców, jadących wierzchem i na saniach. Zrównawszy się z niemi, orszak zatrzymał się, a jeźdźcy pozeskakiwali na ziemię. Jego woźnica coś im długo i krzykliwie opowiadał. Wreszcie bogaciej od innych odziany krajowiec podszedł do Toma i po rosyjsku rzekł:
— Zdorowo!
Tom poznał słowo tyle razy słyszane od Jurka; zerwał się i zaczął opowiadać po angielsku, co myślał. Dziki słuchał, kiwał głową i uśmiechał się dobrotliwie, ale ruchem stanowczym wskazał przeciwny brzeg rzeki. Tom z rozpaczy chwycił
Strona:Wacław Sieroszewski - Wśród lodów.djvu/70
Ta strona została uwierzytelniona.