Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/109

Ta strona została przepisana.

strony siedział żandarmski oficer z rudawemi, zawiesistemi wąsami, a obok jakiś cywilny pan.
Pili herbatę i chrupali sucharki, których cały koszyczek stał obok kałamarza.
Gdy Józef postąpił parę kroków za próg pokoju, drzwi za nim natychmiast zamknęły się z lekkim trzaskiem.
Przez mgnienie oka stał, nie wiedząc, co ma począć. Oficer patrzał nań bystro i nagle uśmiechnął się wilczym uśmiechem i kiwnął mu głową.
— Prosimy bliżej, młodzieńcze! O tu, niech pan siada!
Wskazał ręką na krzesło.
Józef postąpił parę kroków i siadł na rożku.
Cywil odrzucił się wtył na poręcz krzesła i, przechyliwszy nabok głowę, oramioną czarną, przystrzyżoną po szwedzku bródką, w milczeniu wodził ciekawemi oczyma to po rozpartym obok żandarmie, to po siedzącym naprzeciw młodym więźniu.
— Czy pan pali?... Może papierosa?...
— Dziękuję, nie palę!... — odrzekł Józef, czując z przykrością, jak mocno czerwienieć mu się poczynają uszy.
— A może... herbaty?
— Dziękuję, jestem już po kolacji! — odrzekł, łykając ślinę.
Lekki uśmiech przemknął się po mięsistych wargach żandarma.