— Już niedługo, mateczko, niedługo!... Za rok będę studentem, będę miał dużo wolnego czasu, będę dużo zarabiał lekcjami, będę wam posyłał... Ojciec rzuci stróżostwo, weźmie się do czego innego.
Matka westchnęła.
— Ech, niewiadomo jeszcze, jak tam będzie... Ojczysko stare, schorowane i do czego innego może i niezdatne...
— Dlaczego?... Zawsze można coś znaleźć, jak się ma oparcie...
— Dobrze, dobrze... Ale już idź, będziesz dziś w bramie spał, bo mu ten „rumatyzm“ bardzo dokucza...
— A co mu w cyrkule mówili?
— Pewnie to samo, co zawsze. Nakazywali, żeby siedział, donosił. Zawsze to samo w naszej Polsce...
Chłopak wstał z nagłą troską na młodej twarzy.
— Żeby co śledził? Co kazali mu śledzić, nie mówił ojciec? Czy nie powiedzieli wyraźnie?!...
— Nie mówił. Taki zawsze skryty wraca z tego cyrkułu, że nie śmiem go pytać... Wiem tylko, że dziś wszystkich stróżów umyślnie wołali do samego komisarza, że dawał im jakieś rozporządzenia. Jutro ci pewnie ojciec sam powie, jak się wyśpi i na wątrobie mu ulży...
Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/11
Ta strona została skorygowana.