Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/113

Ta strona została przepisana.

skowy jednak nie tracił pewności siebie, łyknął herbaty i ciągnął dalej:
— Cóż, młodzieńcze, namyśl się, czy powiesz nam otwarcie, jakie miałeś z kim rozmowy o szkole polskiej, czy nie?... Musiałeś przecie je miewać, to niemożliwe, żebyś ich nigdy nie miewał.. No, mów!... Rozmawiałeś, czy nie? Hę?...
— Nic nie wiem, nie rozmawiałem z nikim — odrzekł stanowczo Gawar.
Urzędnik rzucił na oficera znaczące spojrzenie.
— A więc nie i nie!... Zastanów się, młodzieńcze, raz jeszcze powtarzam... — zaczął znowu żandarm. — W razie gdy się przyznasz, nietylko zostaniesz uwolniony natychmiast... nietylko otrzymasz pełną maturę rządową, lecz możesz liczyć na miejsce w uniwersytecie i dobre stypendjum.
— Wyrośniesz na pożytecznego członka społeczeństwa. Wierz pan, że przez współczucie dla ciebie, dla twego młodego życia, którego nie chcemy złamać, pragnęlibyśmy cię uratować! — wtrącił niespodzianie cywil.
— Nic nie wiedzą!... — przemknęło, jak błyskawica, przez myśl Józefa. Podniósł śmiało głowę.
— Nic nie wiem, nie mam nic do powiedzenia i... nie chcę stypendjum!
— Naszego stypendjum, chcesz pan powiedzieć! — wtrącił cywil.