Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/119

Ta strona została przepisana.

— Dosyć tego!... Podpiszesz, czy nie? Pytam po raz ostatni!...
Józef podniósł twarz bladą i utkwił posępnie płonące oczy w twarz dręczyciela. Znów przez chwilę mierzyli się wzrokiem.
Było coś tak okrutnego w spojrzeniu żandarma, że chłopak poczuł lód w sercu. Nie drgnął jednak i oczu nie opuścił.
— Podłe szczenie!... — syknął przez zęby żarndarm, wyciągnął rękę i zadzwonił.
— Wziąć go!... — krzyknął na podoficera.
W kilka minut potem Józef już był w swej celi i niezmiernie wzburzony, znękany, osłabiony, wyciągnął się z rozkoszą na swej ubogiej pościeli.
Jakże miłą, oraz krzepiącą bywa czasami głęboka, znienawidzona cisza i samotność więzienia!