Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/123

Ta strona została przepisana.

Józef chwilę wahał się.
— A co, jeżeli to stuka nie Butterbrot? Wszak on nie wie kto tam jest za ścianą? — przyszło mu na myśl.
Odsunął się od ściany, aby zastanowić się troszeczkę i dobrze zrobił, gdyż klucznik już czas jakiś czatował pode drzwiami i teraz właśnie cichutko odsunął „judasza“. Lustracja zresztą nie trwała długo, pozycja Józefa pośrodku celi uspokoiła podejrzliwość nadzorcy. Stuknęła blaszka zasuwki i dyle podłogi zaskrzypiały pod oddalającemi się cicho stopami.
— Dowiedzcie się, proszę, czy nie przywieziono do tamtego skrzydła Zawadzkiego, lokatora z naszego domu, aresztowanego przez omyłkę, bo on nic nie zawinił — stukał znowu po niejakim czasie Józef.
— Dobrze — odpowiedział Butterbrot.
Rozmowa się urwała, gdyż klucznik znowu się znalazł koło ich drzwi i węszył coś niespokojnie.
Niepokój Józefa wciąż wzrastał.
— Nawet jeżeli tu go niema, to może być w ratuszu, albo trzymają go w cyrkule, wreszcie mogli go odwieść wprost do cytadeli... Niewiadomo co on sam, albo postraszone dzieci mogły nagadać... Mogli ich bić, jak jego... Nie każdy ma wytrwałość na ból i potrzebną zaciętość... A wtedy co?... Cała organizacja warszawska, a może i ogólnokrajowa — wsypana, rozbita!... — rozmyślał nieustannie, chodząc po celi.