Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/13

Ta strona została skorygowana.

— No, no! To się zobaczy!... A poco książkę wziąłeś? Czytać jeszcze będziesz?...
— Może zaraz nie usnę!
— Ach, dałbyś pokój, taka pluta!... Zatul się w kożuch lepiej z głową, żeby ci ta zgniła wilgoć w gardło nie weszła... Znowu zachorujesz.
— Nic mi nie będzie, ojcze, doprawdy. Mocny jestem. Niech lepiej ojciec umyka, na przeciągu nie stoi, bo go przestrzeli! — gadał wesoło chłopak, wciągając na ramiona ciepły kożuch ojcowski i podnosząc do góry wysoki kołnierz.
Stary nic nie odrzekł, poprawił jeno kubrak, i, zlekka pokaszlując, ruszył ku suterenie.
Młody przysiadł pod latarnią: spróbował czytać. Ale mdłe światło, co chwila potrącane podmuchami wiatru, odbywało na papierze fantastyczny taniec błysków i cieni, uniemożliwiających zupełnie prawie rozpoznawanie liter, a wilgotne zimno drętwiło mu boleśnie palce, trzymające książkę. Dał więc Józef spokój lekturze i, zawinąwszy wokół siebie szczelnie „barany“, wyciągnął się na ławie.
Już smaczny, młody sen zaczął mu kleić powieki, już zaczął marzyć o ciepłej, słonecznej, krainie, gdzie w cudnym, pełnym woni, zieleni, kwiatów ogrodzie, błądził wolny i bez troski z słodką tęsknotą w sercu, kiedy ozwał się z początku nieśmiało, a następnie burzliwie szarpnięty dzwonek.
— Aha, pan Zawadzki! — pomyślał chłopiec, w półśnie siadając na ławce.