Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/132

Ta strona została przepisana.

Zimny dreszcz przebiegł mu po grzbiecie i czuł, że mu zaczynają drżeć usta. Machinalnie wdrapał się po stromych stopniach do wnętrza karety, zatrzaśnięto drzwi i głębokie ogarnęły go ciemności. Siadł na wąziutkiej ławeczce zboku. W tej chwili wehikuł zaczął z łoskotem podskakiwać po nierównym bruku.
Minęli szeroko otwartą bramę więzienną, zawrócili na ulicę. Tam przy świetle płonących latarń, które w równych przerwach na krótko rozwidniały wnętrze karetki, dostrzegł Józef, że nie jest sam, że na ławce naprzeciw siedzi policjant z rewolwerem u pasa, że drugi taki siedzi nazewnątrz przy drzwiach i co chwila zagląda do wnętrza przez małe zakratowane okienko, że wreszcie w najdalszym rogu karetki kuli się jeszcze jakaś ciemna figura z twarzą tajemniczo bielejącą pod dużemi skrzydłami filcowego kapelusza.
— Towarzyszu, nie macie czasem... papierosa?... — ozwał się nagle głos ochrypły.
— Nie mam; na szczęście nie palę!
— Nie wolno rozmawiać!... — wmieszał się policjant.
— Eh, nie zawracaj nam głowy!... — odrzekła postać z kąta.
— Powiedziano; nie wolno, więc słuchać!... — nastawał policjant.
— Któż mi zabroni?... Może ty? Co? Nie zawracaj głowy! Żadnego takiego prawa niema, żeby nie wolno było o papierosa poprosić!...