A jakby i było, tobym go nie słuchał, bo głupie!... Przecież ust mi nie zawiążecie, dosyć żeście mi ręce skuli i niewiadomo poco!... Kto z tego pudełka od zapałek ucieknie?
Potrząsnął z niechcenia brzęczącemi u zapięści kajdankami.
— Rozkaz jest, nie wolno! — upierał się policjant.
— Co tam rozkaz! A my będziemy gadać, towarzyszu. — Nieprawda?! Zanim karetę zatrzymają, wszystko sobie powiemy... Niech mnie ruszy tylko, zaraz mu w łeb dam!...
Znowu potrząsnął łańcuchami już mocniej i wyraźniej.
— Kto jesteście?...
— Ja?... Jestem Gawar... Józef Gawar!
— Aha, to wyście koło mnie siedzieli i tak ciągiem stukali... Bo ja jestem... Musiałowski, Piorun-Musiałowski! Co?
— To nie Kolenda! — zdziwił się Józef.
— Nie, nie Kolenda.
— Mówili, że was wywieźl!
— Nie, przenieśli mnie tylko do drugiej celi, a teraz dopiero wiozą...
— Dokąd?
— Do cytadeli...
— Do cytadeli? — powtórzył Józef upadłym głosem.
— He, he, he!... Nie bójcie się, towarzyszu, tam lepiej!... Siennik dają, trzy razy dziennie dają jeść, cele większe...
Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/133
Ta strona została przepisana.