Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/134

Ta strona została przepisana.

— Tak, ale stamtąd nikogo już nie... wypuszczają...
— Różnie bywa. Co komu przeznaczone, to go wszędzie znajdzie... A za co to was hapsnęli, towarzyszu?...
— Za nic, nie wiem!...
— Acha!...
Umilkł i nie odzywał się przez czas dłuższy.
— Posądzają mnie... o szkołę polską!... — zaczął pojednawczo Józef. — Rozumiecie, że nie wszystko mówić można.
Szeptał cicho i próbował przysunąć się do Pioruna, ale siedzący naprzeciwko stójkowy zrobił nagle groźny ruch.
— Siedźcie spokojnie!... Dość tej gadaniny, bo doprawdy... — mruknął, sięgając do pochwy rewolweru.
— Co?... Strzelać chcesz... Strzelaj, niech cię djabeł porwie! — krzyknął Piorun tak głośno, że policjant, siedzący za drzwiami karetki, uniósł się na siedzeniu i przylgnął twarzą do krat okienka.
— Cicho tam!
— Rozmawiają!... — skarżył się stójkowy ze środka.
— Ja im porozmawiam!...
Ale Piorun nie zwracał na nich najmniejszej uwagi i, pochyliwszy się ku Józefowi, opowiadał mu szybko swoje dzieje.
— Należałem do „Mścicieli“... Słyszał pan, o Mścicielach, co to za męki proletarjatu, za po-