— Będę pamiętał. Zato wy postarajcie się dowiedzieć, czy nie został aresztowany ostatniemi czasy niejaki Zawadzki i uwiadomcie mnie, a jemu powiedzcie, że ja nic nie wiem i nic nie zeznałem! Rozumiecie?
— Pewnie, że rozumiem!
— A pamiętacie, jak ja się nazywam?...
— Pamiętam, pamiętam... Józef Gawar...
— Oto i przyjechaliśmy.
Karetka zatrzymała się, słychać było, jak ciężko zeskoczył ze swego siedzenia za drzwiami policjant, podeszli jacyś ludzie, zamienili półgłosem kilka słów, zgrzytnął klucz i drzwi się otwarły.
— Wychodźcie! — zawołano po rosyjsku.
Pierwszy wyskoczył Józef i znalazł się w otoczeniu żandarmów, przed wielkim, ciemnym i milczącym gmachem, oddzielonym od placu żelaznemi sztachetami.
Poprowadzono ich niezwłocznie na piętro do kancelarji więziennej, wielkiego pokoju o dwóch oknach, w którego głębi stał stół, nakryty zielonem suknem. Na stole lampa pod mlecznym kloszem porcelanowym, a za stołem w obszernym fotelu siedział nieduży człowiek łysawy, siwawy z wiechciowatemi wąsami pod czerwonym, brodawkowatym nosem, ze szczeciniastemi bokobrodami z obu stron, ziemistej, pomarszczonej twarzy. Bokobrody podstrzyżone były bardzo patriotycznie i konserwatywnie, na wzór „błogosławionej pamięci cara Aleksandra Drugiego“
Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/137
Ta strona została przepisana.