Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/139

Ta strona została przepisana.

Żandarmi nie dopuścili jednak do uścisku i robotnika popędzili przodem, a Gawara zatrzymali chwilkę w przedpokoju. Chłopak przysłuchiwał się z niepokojem zgrzytom, brzękom i stukom, jakie rozlegały się na schodach; wydawało mu się, że tam ktoś zajęczał i serce w nim zlodowaciało znowu.
— Biją go!... — pomyślał.
W tej chwili żandarm ujął za klamkę i kiwnął na niego:
— Nu!... Idziemy!...
Krętem przejściem po wąskich schodach i jeszcze węższych, bielonych wapnem korytarzach sprowadzono go nadół do więziennego przedsienia, pachnącego chlebem, kwasem, kapuśniakiem i lichym tytoniem. Na ławach, siedząc i leżąc, spali żołnierze, a karabiny ich połyskiwały równym rzędem pod ścianą na stojakach. Stamtąd przez małe, cichutko obracające się na zawiasach drzwiczki weszli na właściwy korytarz więzienny.
Był długi, cichy, oświetlony elektrycznością, również wybielony. Z obu stron ciągnął się szereg ciemnych drzwi. Jedne z nich były otwarte, stał przy nich dyżurny żandarm.
Gawar wszedł do tej celi i drzwi za nim zamknięto bez zbytniego hałasu. Znalazł się w dość dużym pokoju, w którego jednym rogu stało żelazne łóżko, zasłane siennikiem, poduszką i kołdrą, a w drugim stół i stołek bez poręczy. Na stole paliła się licha naftowa lampa bez klosza,