Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/140

Ta strona została przepisana.

oraz leżał węzełek z jego rzeczami, przyniesionemi z Pawiaka.
Rzucił się na siennik i wyciągnął z rozkoszą, lecz usnąć nie mógł.
Skoro się tylko położył, odsunęło się we drzwiach nieduże, okrągłe okienko i błysnął w niem kawałek nosa wraz z okiem. Upłynęło parę minut, drzwi cicho otwarły się, wszedł posługacz, wziął lampę ze stołu, postawił ją pode drzwiami i zasłonił od strony celi wywróconym stołkiem. Wszystko grzecznie, cicho, usłużnie, jak w jakim hotelu.
Zmrok powlókł ściany i czarno pomalował drewnianą podłogę. Józef leżał czas jakiś wyciągnięty na łóżku, zapatrzony w blado świecący nad nim sufit.
— Przepadło!... Nie wydostanę się stąd!... Stąd się nikt nie wydostaje, chyba na Sybir!... I za co? Za to, że chcę być Polakiem?! Bo przecież o nic innego nie mogą mnie nawet oskarżać!... Przecież, prawdę powiedziawszy, nie pytali mię o nic ważnego, nie wiedzą, że chciałbym wstąpić do wojska, urządzać powstanie!... Nic nie wiedzą!... A może dlatego właśnie, że nic nie wiedzą... dlatego mię tu sprowadzili, żeby wymusić zeznania?... Co więc ze mną zrobią?... Już mię bili, już podkupić chcieli... Co teraz ze mną zrobią?... Boże, Boże, nie dopuść, abym osłabł!... — szepnął cichutko, czując, że stopniowo zapada w sen.