Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/145

Ta strona została przepisana.

— Wybawicielka!... — pomyślał smutno, a idąc na spoczynek, pomodlił się:
— O Boże, Boże, uczyń, aby mnie nie dręczyli! Wesprzyj mnie, Panie, abym przetrwał wszystko, co mnie czeka, ażebym nie zdradził słabości przed wrogiem ojczyzny i abym nie zaszkodził sprawie! —
Posługacz — niechlujny, posępny żołnierz czeremis o miedzianej, płaskiej twarzy — zabrał naczynia od kolacji, wstawił śmierdzący blaszany kubeł na noc i, postawiwszy kopcącą lampkę u proga, zastawił ją przewróconym na bok stoikiem, jak wczoraj. Brudne, długie cienie rozpełzły się po celi, która stała się jeszcze cichszą, jeszcze bardziej podobną do szpitalnej trupiarni.
Józef z rozkoszą rozebrał się ze zwierzchniej odzieży po raz pierwszy od czasu aresztowania, wyciągnął na skąpo wypchanym sienniku, nakrył głowę, służącą za kołdrę lichą, rzadką derką i usnął natychmiast.
I znowu śniło mu się, że ucieka z głuchego, czarnego boru z pod ciemnej, gradowej chmury, gdzie wiał srogi wiatr, gdzie było zimno i dżdżysto, ku jakimś polom, ozłoconym słońcem, gdzie w zielonych brzegach srebrna płynie rzeka, gdzie było cicho, ciepło, swobodnie, wesoło... Ale był bardzo zmęczony, slaby, nogi ledwie go niosły... A tymczasem ztyłu za nim, coraz głośniej rozbrzmiewały po lesie mruki i hałasy, ryki i tupoty... Wiedział dobrze, co to znaczy: to pędzi za nim sama śmierć, to ścigają go stada wście-