wyższa kultura polityczna, niż w naszym domu niewoli!... Przeszłym razem nie miałem drobnych... ale tym razem napewno są, pamiętam dobrze, że zostały... — mruczał, szukając po kieszeniach.
— Dobrze, dobrze!... Jutro pan da... A niech pan tylko, idąc, nie stuka na schodach, bo znowu pani Zawadzka nie puści pana do mieszkania i będzie pan musiał u nas nocować, a kożucha tym razem nie będzie, bo całą noc wartować w bramie kazali...
— Kazali!... Kto?... Oni!... Acha, rozumiem! Wandale, nowożytni wandale!... Słuchaj, Józiu, masz zapałki?
— Nie mam. Ale mogę panu przynieść...
— Nie trzeba, nie trzeba!... Dam sobie radę i bez tego, jak na żołnierza przystało. Hola. Na lewo zwrot, raz... dwa!...
On wojuje — rok przeminął,
On nie wraca — może zginął.
cicho nucił, drapiąc się niepewnym krokiem po ciemnych schodach.
Józio znowu otulił się szczelnie w kożuch, wyciągnął na ławie i utonął natychmiast w krzepiącem zapomnieniu, tym razem bez marzeń.
I znowu, jak czerwona błyskawica w ciemnej przepaści, rozległ się głos dzwonka, krótki i twardy.
— Policja!... — błysnęło w mózgu chłopca.
Znał dobrze ten dzwonek — tak dzwoniła tylko władza bezwzględna i niecierpliwa.