Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/152

Ta strona została przepisana.

Wskazał ręką na wiszące nad łóżkiem na grubej tekturze prawidła.
— Nu, nu!... Wstawaj pan, nie gadaj!... Tu niema żartów!
— Ani myślę!
Leżał dalej wyciągnięty na pościeli i patrzał z ukrytą wesołością na zakłopotane twarze żandarmów.
— Cóż, ty naprawdę nie będziesz się odziewał? — spytał wreszcie stary żandarm grubjańsko.
— Nie!
— Zaraportuję o tem naczelnikowi!...
— Raportuj sobie, a ja nie wstanę!
Żandarm chwilę się wahał, poczem skinął głową na posługaczy:
— Bierzcie go!...
Gawar postanowił zachowywać się zupełnie biernie, gdyby zechcieli go ubrać przemocą; ale zamiast tego posługacze podchwycili go wraz z łóżkiem i ponieśli jak zwykle korytarzami. Konwój — z karabinami w ręku — jeden żołnierz na przedzie, a drugi ztyłu, — towarzyszył mu z wielką powagą. Gawar o mało śmiechem nie parsknął, tak to wszystko wydało mu się zabawnem.
Zanieśli go uroczyście do celi w innem skrzydle, gdzie dotychczas jeszcze nie był i zostawili samego. Usnął natychmiast, nie nazbyt zaniepokojony groźbą raportu.
— Taka nuda! Niech mię wezwą do kancelarji! Zapytam się, dlaczego nie wyprowadzają