Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/16

Ta strona została przepisana.

Zerwał się na równe nogi i, plącząc w połach kożucha, pobiegł ku furtce, nie śpieszył się jednak z otwieraniem, lecz udając, że szuka dziurki od klucza, próbował wzrokiem dojrzeć przez szpary, kto stoi nazewnątrz. Jednocześnie przebiegał myślą zawartość swych szuflad i półki od książek...
— Nie! Zdaje się, że nic nie znajdą!...
Otworzył furtkę mocnem szarpnięciem i zdumiał się, obaczywszy zamiast policji drobną figurkę kolegi w przemokłym burym paltociku.
— Zabora, to ty!?... Tak po nocy?... Co się stało?
— To ty, Gawar?... Dobrze się stało, że nie twój ojciec!... Musiałbym łgać. Wsypa! — odrzekł chłopiec, wsuwając się do bramy i przymykając furtkę za sobą.
— Wsypa?... Któż to taki?...
— Delegaci z Radomia. Pewnie ogon za sobą przywlekli, bo dziś wieczorem przyjechali, a w nocy ich wzięli.
— Czy znaleźli co u nich?
— Nie, nic nie znaleźli, bo nic z sobą nie mieli. Tak było postanowione w Radomiu, jak mówi ten trzeci, co przyjechał osobno do nich...
— Jaki trzeci? Co ty gadasz?...
— No... gość...
— Co za gość?... Ach, Boże mój, rozpaplali wszystko!... Niedołęgi, gamonie, gaduły... Rób z nimi tutaj, umawiaj się, kiedy żaden z nich nie