Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/184

Ta strona została przepisana.

Zaczął to robić niepostrzeżenie, siedząc na stołku i pilnie nasłuchując, co się na korytarzu dzieje. Drzewo było suche i twarde, robota posuwała się bardzo powoli. Józef tem się nie zniechęcał i po paru dniach posiadał już gruby patyk, który ukrył w sienniku. Brzeg stołka wyrównał łyżką i zabarwił kurzem z wodą, iż wyglądał jak stary. Rękojeścią łyżki, którą naostrzył o kafel pieca, wyrównał patyk, ogładził, przywiązał doń wyciągniętemi z ubrania nićmi ułamek stalówki i otrzymał w ten sposób narzędzie, z którego był niezmiernie dumny i które natychmiast puścił w ruch za piecem. Uważał, iż tam jest miejsce najodpowiedniejsze na otwór nietylko dlatego, że tam występ pieca najlepiej zabezpieczał „robotę“ od oczów żandarma, ale jeszcze dlatego, że wiercenie mógł prowadzić szparą między piecem i cegłami muru, gdyż piec był wspólny dla obu cel przyległych. Wnioskował, że spojenie powinno być mniejsze od samej cegły.
Pracę zaczął niezwłocznie. Okazała się zaiste egipską. Nici, łączące stalówkę z patyczkiem, co chwila rozluźniały się, naciskać na świderek nie było można i zagłębiał się on w twardą ścianę niezmiernie powoli. Józef nie zniechęcał się jednak, przeciwnie, rozpalał trudnościami; praca wniosła ożywczą strugę w jego zabójczo jednostajne życie.
Znikł strach i niepokój, sypiał po nocach doskonale, apetyt mu się poprawił, na białej twa-