— Ach, tak!... Prawda! Mam sześć! Zapomniałem.
— Ale pan nie może za tyle kupować odrazu. Pan może kupić tylko za rubla.
— Za rubla. Dobrze. Niech będzie za rubla.
— Więc cóż pan zamówi?
— Co? Chyba cukru i herbaty. Można?
— Można.
— A kiełbasy można?
— Można. Więc herbaty ósemkę i cukru funt i kiełbasy pół funta... — gadał żandarm, nie przestając wodzić oczami po celi...
— Tak, tak!... Ósemkę i funt, pół funta! Doskonale!... — powtarzał Józef, coraz mocniej zmieszany, gdyż drogocenny świder, schowany w pośpiechu pod połę surducika, zdawało się, że ożył i gwałtem wydzierał się nazewnątrz. Wreszcie żandarm szczęśliwie odszedł, a Józef wepchnął co prędzej świderek do siennika, a sam rzucił się na pościel, aby uspokoić wzburzone nerwy.
Zmiótł okruchy muru, wyrzucił je przez lufcik, zalepił dziurkę miękiszem wybielonego tynkiem chleba i położył się spać.
Tej nocy przeniesiono go do innego numeru.
Był pewny, że wachmistrz wszystko widział; zadziwiło więc go, że rewizji nie przeprowadzono i że świderek pozostawiono dalej wraz z siennikiem w jego władaniu.
Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/186
Ta strona została przepisana.