W czasie swych nieustannych wędrówek po X Pawilonie przekonał się Józef, że więzienie to nie ma bynajmniej tego jednolitego charakteru, jaki wróżyła jego powierzchowność i jego sława. Miał on korytarze i zakątki ciche, posępne, ale miał i wesołe, miał spokojne, potulne, miał i burzliwe, buntownicze. Skąd to pochodziło, Józef sobie wytłumaczyć nie umiał, gdyż i tu i tam stróżowali ci sami żandarmi, ci sami żołnierze; mury, kraty, drzwi i przepisy były te same i ci sami więźniowie.
A jednak wszystko się w tych różnych korytarzach zmieniało i ten sam żandarm, co zachowywał się surowo i grubjańsko w jednym oddziale, był grzecznym i wyrozumiałym w drugim; w jednym wypadku był on czujnym, nieprzystępnym służbistą, w drugim obojętniał i głuchł na wszelkie wykroczenia więźniów.
Józef tak się wczuł już w życie więzienne, że po paru godzinach pobytu określał po kilku drobnych szczegółach, po spojrzeniu i zachowaniu się swych stróżów charakter korytarza, na który się dostał.