Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/191

Ta strona została przepisana.

kach, jak pszczoła w miodzie. Pożarł je z błyskawiczną szybkością. Gazeta nie była świeża, lecz z drobnych jej wiadomości, z opisów, z artykułów, nawet z ogłoszeń wypłynął przed Józefem tak żywy obraz znanych mu ulic i gmachów, serce przytem biło mu tak gwałtownie i rozkosznie, iż teraz zrozumiał, jak bardzo je kocha...
Po przeczytaniu stuknął pięścią w ścianę do lewicy i zapuścił ostrożnie patyk pocztowy w odszukany w rogu otworu. Otrzymawszy z powrotem patyk z przesyłką lewicy, odesłał mu gazetę, a swoim patykiem przesłał list na drugą stronę do „frakcji“. Rad był bardzo, że może narazie uczynić użytek ze swojego, zdobytego z takim trudem, narzędzia.
Zrobiło mu się wesoło, śmieszliwie; zaśpiewał sobie, a nawet przytupnął i po raz pierwszy w więzieniu zatoczył koło w skokach tańca... Ale przycichł zaraz, zawstydził się i nawet przestraszył cokolwiek, zauważywszy błyszczące oko żandarma w okienku drzwi.
— Najlepiej nie zwracać na niego uwagi, jak to pisze „frak“! — powiedział sobie i, podśpiewując, chodził dalej po celi.
Trzasnął rygiel w zamku i drzwi uchyliły się ostrożnie.
— Śpiewać nie wolno!... — powiedział żandarm.
— Cóż więc wolno?...
— Nic nie wolno!...
— Co wam śpiew szkodzi?