Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/192

Ta strona została przepisana.

— Nic nie szkodzi, ale nie wolno!...
— Dobrze, już wiem. Niech będzie nie wolno!...
— Ja doniosę komendantowi...
— Donoś pan!...
Żandarm patrzał chwilkę, jak Józef chodził po celi i nucił dalej piosenkę, poczem drzwi zamknął i odszedł, gdyż stukano nań w drugim końcu korytarza...
— Co mi zrobią? Nic mi nie zrobią? Jeżeli za takie głupstwa będą mnie chcieli dręczyć, to co uczynią w czasie badań!... Bili mnie, spać nie dawali, głodem męczyli... robactwu rzucili na pastwę, co jeszcze, co mogą mi uczynić?... Chyba żelazem będą przypiekać... Wytrzymam i to. Nic się nie dowiedzą! — myślał zuchwale.
Ciche, małe kroki wgórze nad nim zastanowiły go; były jakieś inne i towarzyszył im ledwie uchwytny szmer rytmiczny.
— Kobieta!... Napewno kobieta!... Może ta ładna blondynka!... Jeżeli one się nie boją siedzieć tu w więzieniu, to jakże ja mogę się bać?!... Trzeba się dowiedzieć, kto tam wgórze? Może „Księżniczka“?...
Napisał na oddnrtym od gazety marginesie cały szereg zapytań i posłał je „frakowi“.
Odpowiedź przyszła dopiero o zmroku. Rano po śniadaniu, kiedy żandarmi i żołnierze byli zajęci dozorowaniem oprzątanych przez posługaczy cel, poczta i stukanie odbywały się w szybkiem i ożywionem tempie. To samo działo się