Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/197

Ta strona została przepisana.

rze cichego szeptu apostoła „mechanicznego pojmowania dziejów“, chłopak czuł ogarniające go pragnienie uprawnionego lenistwa, uprawnionej nieodpowiedzialności za wszystko, co się na świecie dzieje.
— Jeżeli tak, to poco ja tu siedzę!... — rozmyślał ze smutkiem. — Czem jest osobnik wobec tych potęg? Co mogę ja, syn stróża, bez stosunków, bez środków? Możeby istotnie lepiej poczekać, aż się kapitał skoncentruje, skupi nas i zorganizuje... Wtedy się wszystko samo zrobi... Musi się zrobić, bo tego wymaga logika powszechncgo rozwoju... A tak, co?
— Mają rację — wzdychał.
— Szczególniej, co przedstawiamy wobec tych sił my, Polacy?... Pozbawieni własnego państwa, wojska, wcieleni w olbrzymie gospodarcze interesy Rosji, Niemiec i Austrji... Nie damy rady!...
Chodził, dumał, walczył z bolesnemi nieskończenie myślami i wydawało mu się często, że tonie, że ginie wraz z tem wszystkiem, co ukochał nad życie i dla czego gotów był i siebie, i swe najdroższe uczucia, oraz interesy najbliższych poświęcić.
Biegł wtedy zrozpaczony do „lewej“ ściany, stukał w nią pięścią trzykroć i wołał przez dziurkę „telefonu“ tajemniczemu sąsiadowi:
— Obywatelu, a co będzie z Polską?
— Z Polską będzie to samo, co z innemi krajami. Wszyscy ludzie korzystać będą sprawie-