Krzeseł było mało, więc je zastąpiono przez ławki, zaimprowizowane z desek od prasowania, położonych na rozbitych pudłach, zwleczono też ze strychu kulawe, objedzone przez mole, bezpańskie fotele, rozeschnięte beczułki i dzieże. Wszystko to zbito naprędce, odkurzono i rozstawiono symetrycznie — szeregami. Pośrodku stanął stolik uszkodzony na jedną nogę, ale wcale pokaźny; nakryto go starą gazetą i umieszczono na nim papier, ołówki, oraz rzecz najważniejszą — srebrny dzwoneczek, przedmiot dumy wszystkich, a owoc zabiegów najmłodszego z wiecujących, Karolka Grosmana, który go zabrał zręcznie mamusi z pod ręki i przyniósł konspiracyjnie w kieszeni z owiniętem watą serduszkiem, aby czasem, po drodze dzwoniąc, nie wydał swojego piastuna.
Zebrało się kilkunastu chłopaków, grubych i cienkich, blondynów, brunetów, rumianych i bladych, z świecącemi się jak gwiazdy, ciemnemi lub jasnemi oczyma.
Na przewodniczącego wybrano Józefa Gawara, na sekretarza Władysława Zaborę i posie-