— Bardzo dobrze! Nic nam nie zrobi wasza międzynarodówka, jak nic nie zrobili Moskale i Niemcy.
— Pięknie, ale w takim razie poco za niego iść do kozy? On przecie nienaruszalny i wieczny. Prawo natury. Czy nie tak?
— A wy poco siedzicie?
— To co innego. My walczymy za interesy powszechne, wszechświatowe. Kiedy ja tu siedzę, to wiem, że mi współczują proletarjusze wszystkich narodów... A wy co?... Wy zwalczacie lud pracujący, sprzeciwiacie się jego interesom najżywotniejszym... I co? Własna wasza burżuazja nienawidzi was, szkaluje was, denuncjuje was... Może nie?... Co?... A co mówią i robią wasi narodowi-demokraci?... Ha?...
— Niech mówią, co chcą... Nie dla ich pochwał, ani dla lepszego kawałka chleba tutaj się dostałem. Będę walczył do ostatniego tchnienia!... — wołał gwałtownie Józef i śpieszył do „fraka“, aby mu się poskarżyć i powtórzyć „świętokradzkie“ odpowiedzi „międzynarodowca“
— Gwiżdż na niego... On umyślnie chce cię drażnić... Znam go: jest bardzo dobrym Polakiem. Najpiękniejsze zresztą rozumowania rozlatują się jak puch wobec faktu, że historja stworzyła narodowości, że one istnieją, istnieć prawdopodobnie będą długo, może wiecznie i że sprawy socjalne mogą być rozwiązane jedynie na tle celowego, rozumnie i sprawiedliwie prowadzonego gospodarstwa narodowego!...
Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/200
Ta strona została przepisana.