Tu następowało długie dowodzenie, iż narodowość powstała: jako największa, możliwa przy współżyciu ludzi, „ekonomja energji“, że przy najłatwiejszem porozumieniu się jednostek, pokrewnych sobie językiem, duchem, obyczajem otrzymuje się w pracy największe zaoszczędzenie czasu i siły.
Te dowodzenia nudziły trochę Józefa, ale słuchał ich, gdyż były pewną odtrutką na „naukowe“ okrucieństwa „lewicy“.
— Wiccic co, towarzyszu? — rzekł wreszcie raz nieśmiało. — Wszystko, co wy mówicie, to jest prawda i wierzę wam zupełnie... Lecz nawet, gdyby tak nie było, to czuję, że nie mógłbym zostać innym. Wyznaję, że to słabość, ale tak jest!... Jestem Polakiem i chcę nim być, choćby go wszyscy potępili... Ta Polska jest teraz jak stara, wygłodzona suka bezdomna, którą wszyscy biją... A przecież ona... królowa! Nieprawda?! Tak przecież mówi i Mickiewicz, i Słowacki, i Krasiński, i nawet Bobrzyński!...
Czekał na naganę, tymczasem po krótkiej chwilce odpowiedział mu z za muru wesoły głos:
— Ależ owszem!... To jest najlepszy z dowodów, jaki możecie nam tutaj przytoczyć; według mnie, nawet jedyny, który coś wart!
Józef poczuł, jak kamień mu spadł z serca.
— Bo i pewnie!... Poco będę się sprzeczał z tym tam, czy mam prawo być tem, czem jestem i chcę być, czy nie? Kto mi może zabro-
Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/201
Ta strona została przepisana.