nić?! Pal ich djabli!... Nie chcą być Polakami, niech nie będą... A tylko niech nie żądają, żebym był dla nich dobry, uczynny, albo sprawiedliwy... Nie obchodzą mię wcale... nienawidzę ich!...
Od tej pory niechętnie zbliżał się do muru, dzielącego go od „lewicy“ i kazał się często długo prosić, zanim zamienił słów parę. Pocztę przesyłał, ale nic ponadto.
Sąsiad odczuł zaraz zmianę i próbował wybadać przyczynę. Józef z początku się wykręcał, wreszcie otwarcie powiedział, że uważa go za odstępcę, a więc... gorszego niż moskal...
— Przecież nas też rząd rosyjski dusi! — broniła się „lewica“.
— Ha, to już nie wiem, dlaczego!... — szorstko odrzekł Józef i odszedł rozżalony od „telefonu“.
„Lewica“ już go więcej nie wołała, nie zaczepiała, zapanowało między nimi odtąd zimne i wrogie milczenie.
Z tego stosunku, który ciężył jednak Józefowi, wyspowiadał się on „frakowi“ i ten próbował złagodzić niechęć wzajemną sąsiadów, dowodząc, że to jest różnica przekonaniowa, że trzeba być tolerancyjnym, że myśl ludzka nie może jedną drogą chadzać, ale Józef nie mógł się przełamać.
— Nie mam serca do niego, nie mogę... On odstępca!... Gdyby Polska była wolna, to tak, ale teraz to to samo, co porzucić ojca i matkę
Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/202
Ta strona została przepisana.