Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/206

Ta strona została przepisana.

i bielizny. Powiedzieli mi, że ci oddadzą. Upomnij się!...
— To matka z domu przyszła, z wolności?... — pytał, przypadając z drugiej strony do kraty.
— Z domu. Albo co? — zdziwiła się.
— Nic, nic! A ojciec, ojciec też jest w domu?
— Jest, jest... Zdrów. Nie mógł przyjść, kazał cię uściskać...
— A... lokator z trzeciego piętra?
— Też wszyscy są... Kazali cię pozdrowić... Nikogo nie brak z twych kolegów, tylko ciebie — westchnęła.
— Nie wolno rozmawiać o niczem więcej, tylko o zdrowiu!... — upominał ją surowo wachmistrz.
— Ja też o niczem... Jakże się masz?... Nie chorowałeś? Tak byłeś strasznie blady, kiedyś wszedł. Teraz dopiero trochę ci się twarzyczka zarumieniła.
— Bo widzisz, matuchno, najciężej, kiedy... lękam się... że przeze mnie... kiedy myślę, żem komu krzywdę zrobił..
— Ależ nikt, nikt... Mówię ci... Wszyscy ci posyłają ukłony i uściski... Przychodzą owszem czasami do mnie. Książki obiecali nosić...
— To Kardzo dobrze. Książek bardzo potrzebuję. Chciałbym się uczyć...
— Napisz mi, co chcesz, to się postaram...
— A jakże ojciec? Bardzo się martwi, nie gada na mnie?