do jutra, złożył pismo i schował pod skórkowy grzbiet oprawy więziennej książki. Był jednak tak wzburzony, że przewracał się z boku na bok i usnął dopiero nad ranem.
Wstał późno, z głową ciężką i wilczym apetytem. Ostygła kawa i pół bochenka pszennego chleba czekały nań dawno na stole. Jeszcze nie skończył śniadania, a już przyszedł posługacz, aby sprzątnąć celę. Potem poprowadzono go na spacer i tak zeszło, że do południa nie mógł nawet okiem rzucić na tak interesujący go dokument. Dopiero po obiedzie, gdy ustało zwykłe w tym czasie „latanie“, usiadł przy stole pod oknem tyłem do drzwi i rozłożył gazetkę na otwartej książce. Artykuł wstępny z wielkim humorem opisywał specjalne redakcyjne trudności świeżo powstającego organu i prosił o wyrozumiałość dla płynących stąd braków. Obiecywał bezstronność dla wszystkich kierunków, siedzących w kozie — pochwały i nagany będą odmierzane każdemu, w kolejnych numerach i odpowiednich porcjach, żaden nie zostanie pominięty. Dalej szła kronika miejscowych wypadków: kto został do jakiej celi przeniesiony, jakie były zajścia w tygodniu z wachmistrzem Rondlem, co mówił Don Pedro, kto został wypuszczony, kogo przywieziono. W kronice zagranicznej podawano wiadomości polityczne, pogłoski o nowych aresztowaniach, o zajściach, jakie miały miejsce na Pawiaku i w Ratuszu, o tem kto siedzi w Mokotowie...
Strona:Wacław Sieroszewski - W szponach.djvu/217
Ta strona została przepisana.